środa, 27 listopada 2013

Dla chłopczyka i dziewczynki.

Dzisiaj będzie o jedzeniu. O jedzeniu, szamaniu, konsumowaniu... Same przyjemności! Ale czy na pewno?
Mój młodszy o sześć lat brat był niejadkiem. I do tego rozpieszczonym. Wszystkiemu była winna przepuklina pachwinowa. I do 4 roku życia Z. jadł kanapki z ketchupem i frytki. A jak nie frytki, to był płacz, przepuklina rosła i puchła... I koło się zamykało. A później trzeba było małego przestawiać. Bigosu pierwszy raz spróbował, gdy skończył 18 lat. I przez większą część swojego życia jadł 'znajome' mięsko (tylko kurzęce cycki!) i wędlinkę bez wypustek i bez krawężnika (bez żyłek, tłuszczu i bez skórki- czyt.: na zmianę parówki i mortadelę). I wiecie co? On żyje! Wyrósł duży, może trochę szczypiorkowaty, ale jest. Nigdy sobie niczego nie złamał, niedoborów czegośtam też nie miał.
Królewny moje z kolei jadły tylko rosół, naleśniki, kotlety mielone i schabowe z piersi. Z. była na coś uczulona, odstawiano jej jajka, nabiał, czekoladę... Razem i osobno. I na zmianę. A krostki dalej się pojawiały. I swędzące, czerwone plamy na skórze. Lekarze bezradni. A i ona niczego innego jeść nie chciała. W domu księżniczki były dwie, więc A. miała kuchnię taką samą. Łoo Matko! Ilem ja się nalepiła na talerzach kotków i piesków z ugotowanych ziemniaków! Ile sukien balowych z kotletów nawycinała... Żeby tylko jakkolwiek urozmaicić im te nudne obiady...
M. i H.- zdrowo! Mleko w dużej mierze sojowe. Koktajle owocowe. Brązowy cukier. Pomidorki. Ogóreczki. Gulasze warzywne. Ketchup super, eko i bio. I słodycze. W nagrodę. Na osłodę. Na osłodę nagrody. Na przekupstwo. Za zjedzenie obiadu. Za zjedzenie kolacji. Albo za jej zjedzenie- prawie. Za posprzątanie. Za grzeczne zachowanie. Albo za niegrzeczne, jeżeli będzie poprawa. Lizaki, cukierki, czekolady... W kółko. I lody. 4 gałki.
A., T. i F.- F. ma na ten moment 8 miesięcy i nie daje się od cycka odstawić. U każdego z Robaków był ten problem, że butelka nie wchodziła w grę. Za to wchodził w grę odruch wymiotny, przy każdej próbie jej podstawienia. A. i T. teraz są już dorosłymi przedszkolakami. Słodyczy raczej nie jedzą, no chyba, że od wielkiego dzwonu. Ale kochają owoce. I zdarza im się rzucać po sklepowej podłodze, krzycząc: Mamo, kup!
Ale kup malinki. Kup jagódki. Kup borówki. A może poziomki kupisz?
I jogurty, koktajle, soki. Chłopcy sami się upominają o pomidorka na kanapkę. I mimo, że wychowani w tej samej kuchni, to smaki mają inne. T. uwielbia ogórki. Nie znosi pomidorów. A. pomidory kocha, ale papryki nie zje. I oboje nie lubią sałaty. Ale uwielbiają mięsko. Kochają je miłością dozgonną i szczerą.
Kiedyś podbiega do mnie A.:
-Kama, a wiesz, że pachniesz jak kiełbaska? I smakujesz jak szyneka?
Bo jak ma na stole 'szyneke' i cukierki, to weźmie szynekę. Nie mogłam usłyszeć z jego ust lepszego komplementu.
A M. jadła wszystko ze smakiem. I chlebek, i karkóweczke, i rybkę w sosie śmietanowym z ziołami, i nawet spaghetti z chili i czosnkiem. A bywały momenty, że na moje warzywka się wypinała.
A teraz mały Al. -mały, bo ma 14 miesięcy. Człapak mój. Dopiero zaczyna próbować i smakować. Rodzice zakręceni na punkcie zdrowotności. Za mięsem nie przepadają. Al. mięso dostaje max. 2 razy w tygodniu, chociaż z czasem wyszło to barzo elastycznie. Dieta zbilansowana. Kasza, fasola, kumosa (pierwszy raz widziałam takie cudo!), dynia, marchewka, cukinia, ryż, brokuły, kalafior. I jaglanka. I owsianka. I gryczanka niepalona. I fasola z glonami, żeby wzdymająco nie było. I łosoś. I indyk. .
A teraz puenta. Dzieciaki jedzą. I jadły będą. Cokolwiek, albo wszystko. Albo cokolwiek ze wszystkiego. Ale najważniejsze jest- jak jedzą. Jedzą z uśmiechem. Z burczącym brzuchem. Z ubrudzoną koszulką. Z sosem we włosach. I z moją ubrudzoną bluzką. I z paćką dyniową w moich włosach, i z brokułami na czole. Ja mam w domu pranie. Tylko pranie.
A oni mają AŻ: zabawę, radość, frajdę.
Bo proszek w domu każdy ma. Prędzej, czy później, bodziaka i tak trzeba będzie wyprać. I małego wykąpać. Kuchnię też w końcu trzeba będzie sprzątnąć. A, że koszulkę burakami wysmaruje? No to co? To tylko koszulka. Za chwilę i tak z niej wyrośnie. Nie? To weź go i z tej koszulki rozbierz.
A małe ma szansę na zabawę jedzeniem. Na przyjemność z jedzenia. Na poznanie smaków i faktur. I kolorów. I na spędzenie chwili z Tobą. Na Twój uśmiech.
A jak nie je? To może po porstu nie jest głodne? Przecież Ty też czasami nie masz apetytu. Nie masz go w ogóle. Albo nie masz go na krem brokułowy, a pizza to już inna sprawa.
Dziecko to też człowiek, tylko trochę mniejszy. Ma swoje smaki i ma swoje nastroje. Ma swoje apetyty. A Twoją rolą w tym wszystkim jest, żeby czasami odłożyć poradniki typu 'Co zrobić, żeby zjadł?', 'Dlaczego nie chce jeść?', 'Gotowałam trzy godziny, a on żarciem mi pluje...' na półkę i samemu się żarciem upaćkać. I mąkę rozsypać. I ukraść z lodówki cichaczem kawałek kiełbasy. I mieć z tego frajdę. I celebrować chwilę przy stole.
Bo świat pędzi. My pędzimy. A chwila przy stole, jest dobą chwilą. Wspólną dobrą chwilą.


poniedziałek, 25 listopada 2013

Dajcie Wy mi wszyscy święty spokój.

Odkąd zaczęłam pracę na cały etat, pierwszym moim pytaniem do Rodziców Al. było:
-Czy muszę przy nim cały czas siedzieć?
Bo to jest ważne. Płacicie mi za to, że opiekuję się Waszym dzieckiem, gdy Was nie ma. Ale czy powinnam poświęcać mu 100% uwagi? Czy powinnam być na każde jego zawołanie?
Mały przesypia ok. 2,5 godziny w ciągu dnia, co spokojnie wystarcza, na zrobienie dwudaniowego obiadu z podwieczorkiem włącznie. Więc teoretycznie resztę czasu mam na czytanie książek i budowanie wieży z klocków. Ale nie oszukujmy się. Tak, jak rodzice czasami mają ochotę się pociąć, gdy po raz pięćdziesiąty piąty miauczą, albo hał-hałują, ja też mam momentami dosyć. Każdy by miał.
Więc pytam rodziców: Czy muszę? Nie muszę. Bo warto wykształcić u Człapaka momenty samo-bawienia się, samo-czytania, samo-śpiewania, samo- tańczenia. I po kilku dniach takie momenty przychodzą same. Gdy siadasz na dywanie, chcąc po-hał-hałować. A Małe Ci mówi NIE. Bo teraz jest chwila dla niego. Chwila: ja dla siebie. Bo każdy czasami potrzebuje ciszy i spokoju. Masz lat 18. Masz lat 25. Aż w końcu masz lat 40 i 80. I czasami masz takie dni, że chcesz się zaszyć w swojej samotni. Znam ludzi, którzy w wieku 35/ 45 lat chodzą na wszelakie możliwe kursy, imprezy, spotkania. Którzy nie potrafią żyć sami, ze sobą. Bo czują się samotni, niepotrzebni. Czy naprawdę chcemy wychować człowieka ażurowego, który w każdej sekundzie swojego życia potrzebuje towarzystwa? Który bez ludzi czuje się źle, czuje się niedostrzegany? Który czuje, że nie istnieje? Który istnieje tylko wtedy, gdy jest oceniany przez innych i żyje w ich kontekście?
Uwierzcie mi. Nie będzie katastrofy, jeżeli przełożę robienie obiadu o 20 min. Jeżeli wyraźnie zaznaczę: teraz pobawisz się sam. A że przyczłapie do mnie po 5 minutach? Wezmę go na ręce, pokażę właśnie obieraną marchewkę lub bulgoczący rosół. I odstawię do klocków. Bo muszę tego przypilnować. Muszę obrać, pokroić, posmarować, posiekać. Muszę i koniec. Każdy czasami coś musi. Nakarmić Cię- to mój obowiązek. Zabawa z Tobą- to przyjemność. Pobawimy się razem, jak tylko skończę. Ale bądźmy konsekwentni. Jeżeli obiecuję- zrobię to. Choćbym miała zostać w pracy godzinę dłużej. Nieodpłatnie. Bo obiecałam. A obietnicy łamać nie można. Nie można dać odczuć Człapakowi, że jest obowiązkiem.
Ale warto nauczyć go tej chwili tylko dla niego. Tej chwili samotności w towarzystwie ulubionej książki. Chwili sam na sam z problemem.
Z problemem tylko dla mnie. Bez mamy/taty/babci/niani/cioci jęczącej za uchem. Nauczmy ich czerpania przyjemności z bycia samemu ze sobą.

środa, 20 listopada 2013

Z kim Pani sypia?

Wybór niani nie jest łatwym wyborem. No bo w końcu oddajemy całkowicie obcej osobie pod opiekę naszego Aniołka, Robaczka, Słoneczko... Nasz największy Skarb.
Ale- Drodzy Rodzice- patrząc na całą sprawę od strony niani- nam też nie jest łatwo.
Ostatnio wpadła mi w ręce książka "Baby and the city. Warszawa." Pozycja bardzo przydatna zarówno Mamom, jak i nianiom/ ciociom/ babciom. Książka jest swego rodzaju poradnikiem, jak poruszać się z dzieckiem po stolicy. Książka kolejno opisuje warszawskie dzielnice pod kątem placów zabaw, parków, restauracji, klubików malucha, itd. Po przestudiowaniu książki wiemy gdzie iść z brzdącem w słoneczne popołudnie, a także, gdzie się podziać, gdy ranek jest dosyć dżdżysty. Wyszczególnione są także miejsca, w których okolicy znajdują się toalety, toalety z przewijakami, co też bywa przydatne, bo nie ma nic przyjemnego w wystawianiu pupy, gdy temperatura spada poniżej 15 stopni. "Baby and the city" poleca także miasjca, gdzie znajdziemy warszaty dla rodziców/dzieci/ rodziców z dziećmi, zajęcia muzyczne, plastyczne, etc. Są też wskazówki, dotyczące ciąży, porodu, zakupów, lekarzy, książek, i wiele innych przydatnych rzeczy.


Książkę zamyka rozdział dotyczący wyboru niani. I o tym właśnie miało być.
Poradnik bowiem przeprowadza rodziców krok, po kroku przez ścieżkę wyboru opiekunki do dziecka.
Przygotowane są pytania, mające ułatwić rodzicom ten proces.
O ile pytanie o doświadczenie w pracy z dziećmi jest zrozumiałe, o tyle już pytania o życie prywatne zatrudnianej osoby- niekoniecznie. Pytania o posiadanie męża i jego zatrudnienie, owszem, mogą świadczyć o mojej motywacji do utrzymania pracy, ale wydają mi się jednak zbyt intymne. Ciekawą propozycją jest wypisanie przez rodziców cech, które lubią w ludziach, które chcieliby, aby przejęło dziecko i późniejsze zweryfikowanie, czy niania takowe cechy posiada. Książka podsuwa także przykładowe sytuacje, o które możemy osobę aspirującą na opiekunkę zapytać, co pozwoli nam stwierdzić, czy stosujemy podobny styl wychowania.
Pytania dotyczące wiedzy na temat rozwoju dzieci- moim skromnym zdaniem- są na zbyt zaawansowanym poziomie. Po pięciu latach pedagogiki musiałam nieźle się napocić, żeby przypomnieć sobie, czym jest stałość przedmiotu i kiedy się rozwija.
A teraz historia docelowa.
Gdy dostałam pracę u moich chłopaków, w pierwszym tyg. zajmowania się nimi jakoś w rozmowie z Mamą wyszło, że palę papierosy. Zareagowała dosyć drastycznie. Mimo moich zapewnień, że przy dziecku nigdy nie paliłam i nie dopuszczam sytuacji, żeby dziecko z papierosem mnie widziało, Mama zachywcona nie była. Zastanawiałam się, czy mam jeszcze pracę.
A fajki to zło. Ale palę tylko po pracy. A to, co robię po pracy, jest moją prywatną sprawą. To tak, jakby mnie zapytała, z kim sypiam. Albo jak wyglądają moje weekendowe imprezy.
Ja wszystko rozumiem- nowa osoba, brak zaufania. Ale czułam się okropnie, wiedząc, że kobieta mi nie wierzy na słowo. Bo jeżeli podczas rozmowy mówię jej, że jestem w żałobie, że straciłam najbliższą mi osobę, że moja sytuacja rodzinna nie jest zbyt dobra, co może odbijać się to na moim samopoczuciu, to chyba w kwestii nałogów też może mi wierzyć?
Pytanie o męża/ chłopaka/ narzeczonego też padło, ale dużo, dużo później i w luźniej rozmowie przy kawie.
Ale pytam: z jakiej racji moje życie prywatne ma weryfikować to, jaka jestem w relacji z dziećmi?! Czy posiadanie męża czyni mnie lepszą nianią? Męża, który pije i bije? Czy poziom finansowy, na którym żyję, może coś powiedzieć o tym, ile serca wkładam w wychowanie dzieci?
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Na forach przewijają się wskazówki, jak ocenić osobę starającą się o posadę. Makijaż, pomalowane paznokcie, biżuteria- odpadają, bo podobno taka osoba bardziej dba o wygląd, niż o dziecko. A gó*no prawda! Bez makijażu z domu nie wychodzę, bo w nim po prostu lepiej się czuję. Pomalowane paznokcie mam. Każdy inny. Dlaczego? Bo uczę chłopaków kolorów. Bo kciuk dzisiaj jest żółty, palec wskazujący czerwony. A te dwa też są różne. Bo to granatowy i błękitny.
A biżuteria? Chłopcy uwielbiali moje kolorowe bransoletki i zawieszki.
"-Kama, a kto to jest?
-To, A., jest Pan Budda.
-A co on robi?
-Siedzi i myśli.
-A o czym myśli?"
I tak przebrnęliśmy przez główne zasady buddyzmu.
Zapytacie: po co przedszkolakom buddyzm i filozofia wschodu?
A czemu by nie?
Na co dzień chodzę w trampkach, bo tak mi po prostu wygodniej. Gdybym potrafiła uciekać przed maluchami-policjantami na obcasach, to bym je nosiła. Ale nie umiem.
A bywały dni, gdy przychodziłam do pracy w spódnicy. I Zbójcy moi witali mnie z uśmiechem i dziękowali, że dla nich ubrałam się tak ładnie.

Zatem nie oceniajmy po wyglądzie. Nie patrzmy na to, jak dana osoba się prezentuje, czy ma obrączkę, czy nosi dredy. Spójrzmy głębiej. Na energię, którą wysyła światu. Bo to da się wyczuć.

wtorek, 19 listopada 2013

To tylko inne opakowanie.

Dzisiaj będzie o karmieniu piersią. Temat kompletnie mi nieznany od strony praktycznej, ale teoretycznie ogarnięty. Bo wiadomo, ile plusów, ile wartości, że zdrowe, że odpowiednie, że umacnia więź matka-dziecko. Co jakiś czas nagłaśniana jest sprawa 'Karmić, czy nie karmić?' i 'Jak uchronić się przed publicznym linczem, jeżeli karmić nie będę?'. Od zawsze za cycowym karmieniem byłam i pewnie zawsze będę. Ale wszystko w granicach rozsądku. A teraz do rzeczy.
Odrzuca mnie, gdy widzę biegającego już malucha,odrywającego się od zabawy po to, by podejść do mamy, rozchylić jej dekolt i wyjąć sobie cyca. Póki dziecko jest małe- jak najbardziej jestem za, ale później to już robi się niesmaczne...
A jeżeli chodzi o karmienie w miejscach publicznych, to powiem szczerze- śledziłam wszystkie akcje, reportaże i lajkowałam zrywy fejsbukowe. Bo byłam za. Skoro dzieci starsze mogą chrupać w wózku paluszki, na placu zabaw pałaszować słoiki, to czemu maluch o kilka miesięcy młodszy nie ma prawa zostać publicznie nakarmiony? Przecież to tylko inne 'opakowanie'. A moje skrępowanie związane z nagim cyckiem jest tylko moje i powinnam się nauczyć sobie z tym radzić i wiedzieć, gdzie podziać wzrok. Jeżeli kobita nie ma problemu z pokazywaniem nagiego biustu i przyssanego do niego smyka, to czemu ja mam mieć?
A dzisiaj mi się zmieniło. Nie ze względu na mnie, a ze względu na dzieci, które muszą na to patrzeć.
Mój 14-miesiączny Al. został od piersi odstawiony, gdy skończył rok. Od tamtej pory, mimo tylko jednego zęba, dostawał stałe posiłki. I nie protestował. Cycek został zastąpiony przytulasami i łaskotkami, tuleniem do snu...
Chodzimy od jakiegoś czasu na zajęcia muzyczne dla maluchów. Dzisiaj, po zajęciach, siedząc w sali wśród innych mam, nianiek i tatusiów, mama prawie dwuletniego szkraba, wyciągnęła to, co miała schowane pod bluzką i postanowiła małego nakarmić. Nie, nie ukryła się w kąciku. Siedziała na środku dywanu. Próbowałam fakt ignorować, chociaż ciągnęło mnie, żeby popatrzeć. I wtedy mój mały zobaczył co się dzieje. Był płacz, grochy kapały na podłogę, aż dudniło. Bo był głodny. Bo był zmęczony. Bo był rozdrażniony. Szlochał i krzyczał: "Mniaaammm!!!!" Musiałam wyprowadzić go z sali, ale serce mi pękało. Bo jak małemu wytłumaczyć, że nie ma? Że nie można? Że on ma, a Ty już nie? Naprawdę muszę go na to narażać? Skoro w sali zajęciowej nie jemy kanapek, paluszków, bigosów i innych specjałów, to czemu karmimy cyckiem? Posiłek jak każdy inny. Tylko inne opakowanie.

czwartek, 14 listopada 2013

Idealna Niania.

Idealna Niania.
O takową trudno. I to bardzo. 
A jeszcze trudniej, jeżeli jesteśmy po tvn-owskim programie o tym właśnie tytule. 
Liczyłam na inteligentny program, jednak to, co zobaczyłam, spowodowało, że swoją szczękę znalazłam w piwnicy...
Dla zainteresowanych podaję link.
Wróżki, wypędzające złe duchy i szukające żył wodnych albo sportsmenki, usiłujące poderwać tatusia- są na porządku dziennym. Średnio na 4 złe nianie, przypada tylko jedna dobra lub- co gorsza- PRAWIE dobra, która mimo kilku wpadek- zostaje zatrudniona.
Znani mi Rodzice mówią wprost- program nie pomaga, a wręcz szkodzi. 
Bo przed emisją programu każdy był świadom, że wpuszcza do domu kogoś obcego, kto- delikatnie mówiąc- może okazać się nie fair. A gdy nam to wszystko pokazali w tym magicznym pudełku, to stało się to jakoś tak bardziej... realne? Teraz Mamy uskarżają się na ciągłą paranoję, której wyzbyć się nie potrafią (Bo może córka sąsiadki zamiast robić babki z piasku z moim Aniołkiem, zaknęła go w łazience? A jak wrócę wcześniej, to zastanę ją z moim mężem na kuchennym blacie? A niby-babcia Krysia na 100% właśnie gździ się z sąsiadem na naszej kanapie? A ciocia Zosia to narkotyki na stole dzieli...) I poszukują- choć nie chcą- śladów użytkowania kosmetyków, komputera, prezerwatyw... Bo to silniejsze od nich...
A teraz patrząc ze strony niani- z mojej strony.
Byłam w szoku. Nie pojmuję, jak można wykorzystać kogoś, kto wpuszcza Cię do własnego domu, traktuje jak członka rodziny, pozostawiając Ci pod opieką swój największy Skarb, który i dla Ciebie skarbem się staje. 
Każde Dziecko traktuję jak swoje własne- bo to ja go wychowuję. Ja wycieram nos, podcieram pupę, uczę korzystać z widelca i pilnuję, żeby sobie oka nie wydziubało tym dziabem. To ja opowiadam godzinami znajomym (choć nie do końca chcą o tym słuchać), że mój mały zaczął stawiać pierwsze kroki, że nauczył się robić pa-pa. Że w jego słowniku pojawiła się kolejna głoska, którą czysto wymawia. Ja jestem świadkiem jego małych-wielkich sukcesów. I współczuję szczerze Rodzicom, że nie mogą w tym uczestniczyć. Ale cieszę się, że ja mogę. Że mam szansę wziąć za to odpowiedzialność. 
W 'Idealnej niani' widziałam opiekunki, które- wg rodziców- miały nietrafione zabawowe pomysły. Zdarza się, że w programie taka sytuacja nawet nie jest z nianią omawiana. Nianię po prostu wyprasza się z mieszkania.
Przykład?
W jednym z odcinków młoda, energiczna dziewczyna zostaje z dziewczynką na dzień próbny. Wiemy, że doświadczenie z dziećmi ma, że była w Afryce i mówi biegle nie tylko po angielsku. Rodzice cichcem chowają się w budzie z telewizorem i oglądają transmisję z ukrytych kamer. A tam? Łooo Matko!!! Dzidy, noże i polowania! Pieczenie mięcha nad wyobrażonym ogniskiem i zarzynanie poduszki. Koniec świata!!!
W rezultacie, po omówieniu wszelkich 'ale', niania zostaje zatrudniona, ale dostaje zakaz zabaw o tak pełnej agresji tematyce. 
I tu pytam- dlaczego?! Bo dziewczynka powinna bawić się lalkami i pić udawaną herbatkę? Skakać na skakance i układać misie do snu, śpiewając im kołysanki? 
Przykład drugi. Niania z kilkuwarstwową tapetą dostaje pod opiekę dziewczynki. W pewnym momencie zaczęła maluchom dawać wykład o tym, że kobieta MUSI o siebie dbać. Zaczęły się bawić w salon kosmetyczny, młoda dama nawet miała makijaż. I wpada matka z szałem w oczach. No bo jak to tak? Makijaż mojej małej?!
I sytuacja trzecia. W roli głównej- Pan Niania. Oskarżono go o kradzież, chociaż z domu nic nie wynósł. Może to była tylko zabawa, a może rodzice mu to uniemożliwili. Mniejsza o większość. Ale problemem okazało się to, że nianiek grał z chłopcem w pokera.
A wiecie co Wam powiem? Opiekuję się dzieciakami, z którymi polujemy na dziką zwierzynę, bawimy się w piratów, w złodziei, zamykamy się do więzienia, z klocków robimy akcje ratunkowe i kataklizmy. I ludzie przy tym umierają. Gotujemy robaczane mikstury i zbieramy ślimaki. Ich ulubiona książka jest o trzech zbójcach, którzy wszystko rabowali. I Chłopaki właśnie dzięki takim zabawom, w przedszkolu znajdując patyk- robią z niego wędkę i łowią rekiny. I wciągają w to inne dzieci. I zamiast śpiewać 'Kolorowe kredki', nucą 'Do kawarelliii wstooompić chciałem!'
Jeszcze rok temu miałam pod opieką dwie dziewczyneczki. Królewny. Ich mama głośno opowiadała, że są najpiękniejsze, że muszą o siebie dbać. To one robiły mi makijaż. I sobie też. A ta młodsza nie wychodziła z domu bez torebki i szminki. I ubranka musiały mieć najpiękniejsze. I sukienki zawsze wyprasowane. I wierzyły, że są najpiękniejsze, najzdolniejsze, nie martwiły się niczym. I były dumne z każdego sukcesu-nawet najmniejszego.
A co do pokera? To pewnien 6-latek uczył mnie w niego grać. Tak samo w makao i w tysiąca. I w szachy też. I to był jedyny sposób, którym potrafił zwalczyć kipiące mu z uszu ADHD... 
Moi Drodzy. 
Program śledzę, ale bardziej w celu podniesienia adrenaliny, niż wyniesienia z niego czegoś pożytecznego. I o to proszę też Was. I nie wpadajcie w paranoję, bo we wszystkim można się mniej lub bardziej dogadać. 
Wiem, że zdarzają się różne przypadki, ale bądźmy dobrej myśli!
:)