czwartek, 5 czerwca 2014

Ochy i Achy.

Post o książkach się robi, robi, robi..... I się zrobć nie może!
A tymczasem zlepek 'ochów i achów' z pozdrowieniami dla Dziadków :)

SCENA I
AKT I
Najmniejszy ze Szkrabów śpi, a my ze Starszakami oddajemy się przyjemności wieczornego czytania.
Na jednym moim kolanie siedzi jeden, na drugim- drugi, a po środku leży książka. Maluchy już zmęczone, pokładają się, próbują się opierać, ale co chwilę jednemu, albo drugiemu zjeżdża głowa.
W pewnym momencie odwracają się i zaczynają tykać palcami mój dekolt.
A.:-Kama, a co tam masz?
-No, A...... Tam mam biust, tzn. piersi.
A.:- A masz w nich mleko?
-Nie, Słoneczko. Jeszcze nie. Mleko będę miała, gdy urodzę dzidziusia.
T.:- Kama, to one są jeszcze puste?!
-Tak, jeszcze tak.
Na co A., kontynuując tykanie mnie palcem, stwierdza z nutką niepewności:
-Kama... Ale one w ogóle nie wyglądają na puste...

AKT II
T.:- Kama, Ty jeszcze sobie dzidziusia nie urodziłaś?
-Jeszcze nie. Najpierw muszę znaleźć męża.
T.:- A czemu jeszcze go nie znalazłaś?
-Jakoś jeszcze nie trafiłam na odpowiednią osobę.
I włącza się do rozmowy A.:
- A masz już imię dla męża? (jakby to był pies ze schroniska :P )
- Jeszcze nie...
A.:- A może być A.?

---------------------------------------------------------------------------------------

SCENA II
Po dniu 'pełnym wrażeń' bawimy się z T. klockami.
Nagle zwraca się do mnie:
-Kama, wiesz.... Uwielbiam bycie z Tobą!!!

A dzień 'pełen wrażeń' był nad wyraz bogaty w mycie naczyń i smażenie kotletów :D

---------------------------------------------------------------------------------------

SCENA III
Siedzimy sobie w skatepark'u na ławce. Obserwujemy wyczyny młodszych i starszych, jeżdżących na różnych kółkowych rzeczach. Jeden z tych starszych (na oko ze 20 wiosenek), chciał zaprezentować jeden z prostszych tricków, ale tak, żebyśmy byli pod wrażeniem. Próba zjazdu z ok. metrowego murku zakończyła się przepięknym upadkiem tuż pod nasze nogi.
Chłopakowi zrobiło się głupio, T. lekko przejęty, bo upadek wyglądał dosyć niebezpiecznie.
Ale A., ze stoickim spokojem, skomentował leżącego przy nas chłopaka przeciągłym:
-O-oołłłł....

--------------------------------------------------------------------------------------

SCENA IV
Ze Zbójcami na placu zabaw. T. gdzieś na drabinkach, a my z A. i F. w piaskownicy. Podczłapuje do nas malec ok. 1,5 roczny, za nim jego mama, która podchaodząc, kulturalnie powiedziała 'dzień dobry'. Jak zwyczaj nakazuje, oczywiście także się z nią przywitałam. W czwórkę kucamy sobie w piachu, mama obcego stoi przy nas.
A.:- Kama,a dlaczego powiedziałaś jej 'dzień dobry'? Przecież ona jest obca!
Kobita w śmiech, a ja próbuję wybrnąć z całej sytuacji, wiedząc, że mam ją w postaci świadka nadstawiającego ucho.
-A. Ty jesteś dżentelmenem i ja też chcę być dżentelmenką! Dlatego zawsze mówię dzień dobry wszystkim, którzy się z nami bawią. I gdy w windzie spotkam sąsiada- też się z nim witam. I Pani w sklepie też. Wtedy ludziom jest miło i się uśmiechają.
A. wysłuchał mojego wykładu, po czym podnosi głowę, patrzy na matkę obcego i mówi do mnie, jakby świat poza nami nie istniał:
-No... Cieszy się!!!

----------------------------------------------------------------------------------------

SCENA V
F. czerpie ze sprytu Braci garściami.
Kuca sobie mój Maluch w paskownicy, ja siedzę obok niego na powierzchni wyłożonej korkiem. W pewnym momencie F. przysiadł na piasku.
-F., Skarbie, nie siadaj na piasku, bo jest mokry. Będziesz miał mokrą pupę. Kucnij na nóżki, albo siądź na wiaderku.
No, ale wiaderko- rzecz najpotrzebniejsza, szczególnie w zestawie z łopatką. Sytuacja powtórzyła się ze 3 razy. On pac!- ja, że nie wolno. No to on znowu na nogi.
W pewnym momencie F. wziął łopatkę, wiadro i z zadowoleniam człapie do mnie. Podszedł, odwrócił się, wycelował pupą wprost na moje kolana, zrobił pac! i kontynuował swoją pracę zapełniania wiadra piaskiem.
No cóż.
Każdy sposób jest dobry. :)

----------------------------------------------------------------------------------------

SCENA VI
Z Dużakami na placu zabaw. A. się wspina, ja próbuję go asekurować. Nagle podbiega do mnie dzieciaczek mniej-więcej w A. wieku i zaczyna coś tam mówić. A. jeszcze wiszący na drabinkach:
-Kama jest tylko moja!
-A., Kochanie, ale ja lubię rozmawiać ze wszystkimi!
Jak widać 'wszyscy' to pojęcie względne. A. wprowadził małą zmianę:
-Kama jest tylko NASZA!!!

----------------------------------------------------------------------------------------

A, że są kochani i cudowni- to wszyscy wiedzą. No i najprzystojniejsi!
Ileż to razy dziennie słyszę: -Kocham moją królewnę!
Ileż poranków przywitałam ze słowami:- Kama, jakie masz piękne kapcie, koszulkę, spodnie, sukienkę, etc.
No, a żeby nie było tak kolorowo, to ileż razy dałam się złapać na takie małe, sprytne:
-Kamuniuniuniuniu! Poplosiiieeeeee!!!







piątek, 18 kwietnia 2014

Jajowo.

Święta nadchodzą wielkimi krokami.
Z tej okazji życzę wszystkim zdrowych, spokojnych, smacznych, rodzinnych, jajowych... itd....
Lubię ten przedwyjazdowy, przedświąteczny chaos w domu :)
Ale nie lubię tego, co następuje później...
Ostatnie przedpodróżowe buziaki. Ostanie przedpodróżowe pożegnania. Ostatnie przedpodróżowe 'papa'.
I po tym wszystkim uciekam szybko-prędziutko, bo łezka się w oku kręci. Wiem, że wrócą. Wrócą stęsknieni, rozpieszczeni, uśmiechnięci... Ale mimo wszystko- smutno.
Ale lubię prezenty przedpodróżowe. Za każdym razem zarywam noc, bo już, już leżę w łóżku i napada mnie myśl...
...a może by im tak...
I szukam po ciemku wycinanek, bibuły, kleju... Cichuteńko, żeby nikogo nie pobudzić, ale żeby zdążyć. Żeby była wyjazdowa frajda.
Żeby zająć czymś Zbójców w samochodzie.
Dzisiaj padło na kurczaki-wariaty:


A w środku słodkie niespodzianki!
Jak na kurczaki przystało- czekoladowe jajeczka :)
Miały być zajączki, ale zając w kurczaku?! Mieszanina gatunków! Tak nie wypada :P

Ponoć jestem 'spryciula' :)
A kurczaczki zaadoptowane, podobno już na zawsze.

Wesołego i Rodzinnego!!!





piątek, 11 kwietnia 2014

Zakochałam się.

Znowu.
Pałam miłością serdeczną. Miłością ogólną. Miłością do wszystkich.
I ptaki mi w środku nocy ćwierkają. I samochody jeżdżą. I latarnie świecą.
Zakochałam się już dawno.
I kocham każdego nowego dnia na nowo.
I każdego nowego wieczoru.
Te wilgotne rękawki.
Te pachnące piżamki.
Te stópki wystające spod kołdry.
Te prośby o utulenie.
Te zbójnickie uśmiechy.
Te mokre grzywki.
Te ciałka pachnące kąpielą.
Te przytulasy.
Te całusy.
Te nieprzytomne spojrzenia.
Te targowania: "-Kamuniuuuu, poproszę (tu zwykle przeogromne ziewnięcie następuje...) przeczytać jeszcze jedną bajkę...
Te stwierdzenia, że jednak już dosyć. Że trzeba iść spać.
Te uśmiechy.
Te plany. Na już. Na teraz. Na dzisiaj. Na jutro. Na 'w przyszłym tygodniu'. Na 'może kiedyś byśmy'. Albo te na 'może?'
Kocham wszystko.
Mama zakochanie w oczach, gdy się żegnam, gdy jestem u nich, i gdy za chwilę mam wejść.
Właśnie jestem po dosyć trudnm tygodniu i.... Myślę o nich.
(Ostatnio dostałam reprymendę, że powinnam mieć własne życie...)
A moje własne życie obraca się wokół nich.
Bo czemu miałabym wypuścić z rąk taki skarb?  Cudowny. Namacalny. Do przytulania. Do całowania. Do kochania.
Po prostu.

środa, 2 kwietnia 2014

Logicznie rzecz ujmując.

Na pierwszy rzut oka- kompletnie nielogiczne.
Ale gdyby przyjrzeć się temu z bliska, odsuwając stereotypy, które dorosłemu zakłócają odbiór, to coś w tym jest... I wtedy dorosłym brak słów, żeby wchodzić w jakiekolwiek dyskusje...
A. dostał od Taty rower. I to nie byle jaki rower, tylko taki już dużakowy, od którego w najbliżczym czasie można odkręcić boczne kółka. W związku z tymczasową chorobą i brakiem ładnej pogody, A. mógł jeździć rowerem po domu. Więc rower- ze zwykłego środka transportu- awansował na pojazd policyjny, złodziejowy, strażacki...
F. jeszcze wtedy raczkował i spotkali się chłopcy w przedpokoju. F.- na czworakach, raczkiem. A.- na rowerze, który wtedy odgrywał rolę policyjnego. Wpadamy z Mamą Zbójców do korytarza i wydajemy z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki, widząc niebezpiecznie malejącą odległość między chłopakami. Udało się zatrzymać przednie koło roweru niecałe dziesięć centymetrów od rączki F.
-A. Nie możesz jechać, gdy F. idzie. Musisz się wtedy zatrzymać i dać mu przeczłapać, bo może stać się katastrofa!
-Ale, ale... Ale ja przecież trąbiłem!-odpowiada A., zaskoczony, że ktokolwiek ma mu coś do zarzucenia.
No bo przecież trąbił.

----------------------------------------------------------------------------------------------

Bawimy się z Dużakami na placu zabaw, gdzie stoi olbrzymia pajęczyna. Chłopaki siedzą na samej górze i mnie wołają, żebym tam do nich wlazła. Udało mi się wgramolić do połowy. No i zabrakło mi odwagi, żeby wspiąć się choćby na dodatkowe 15 cm.
-Chłopaki, nie dam rady! Ja się boję wysokości!
-Boisz się wysokości?- odpowiada zaskoczony A.- A ja się nie boję wysokości. Ja się tylko boję, że spadnę.

----------------------------------------------------------------------------------------------

Robiliśmy kiedyś z A. robota. Oto efekt naszej twórczości:


No i wiadomo- robot ręce ma, nogi ma, dorobił się nawet butów. A. zaczyna kawałki słomek przyklejać na brzuchu robota. Myślę- pewnie komputer, guziki, przyciski. Ale- myślę- na wszelki wypadek zapytam:
-A., co to będzie?
-Kama, nie wiesz?! On jadł obiad, pochlapał się i jedzonko mu się do koszulki przykleiło!

--------------------------------------------------------------------------------------------

Organizujemy czasami małe, chłopakowe święta. Jest Dzień A. i Dzień T. Wybraniec jest w tym dniu odbierany z przedszkola wcześniej, albo w ogóle nie idzie, ale za to ma zapewnione atrakcje z którymś z Rodziców. Ostatnio T. pojechał z Mamą do Kopernika. Po wyprawie przychodzą do domu i T. z wypiekami opowiada jak było:
-No i był tam taki robot, co wszystko potrafi! I trzeba było klocki układać, i miodem pachniało, i stałem w dużej bańce, i trzeba było siadać na krzesełkach i instrumenty grały!
-Łał, T., to super! Poopowiadaj mi jeszcze, bo ja nigdy takich atrakcji nie widziałam!
-No... Trzeba było pojechać metrem, a później pojechać autobusem i skręcić, i już jesteś na miejscu, wiesz?
-Wiem!
-To pojedź tam i sama zobacz.

--------------------------------------------------------------------------------------------

Siedzimy z Chłopakami przy stole pałaszując drożdżówki na podwieczorek. Pokazuję im przy tym naklejki, które im przyniosłam. Odzywa się T.:
-Kama, jesteś lepsza od Dziadka!
-Jej, T. czemu?
-Bo robisz nam często prezenty!
Ja- zmieszana, próbuję jakoś zmienić punkt widzenia T. i wybrnąć z sytuacji.
-Ale T.! Przecież Dziadek też Wam robi często prezenty! I kupuje Wam duże zestawy klocków, i zabawki... Pamiętasz kuchnię, którą A. dostał? Była ogromna! Albo Twój zamek! Przecież zajmuje pół pokoju! A ja? Ja Wam czasami kupię drożdżówę, albo przyniosę naklejki... Czasem narysuję Wam laurki. I to wszystko. To na prawdę niewiele...
-Kama, a pamiętasz te puzzle, które nam narysowałaś z wozem strażackim?! Przecież były gigantyczne!

---------------------------------------------------------------------------------------------

Wpadam rano do Zbójców. A. przy stole lepi ślimaczki z plasteliny. Ślimaki, jak to ślimaki- są kolorowe, noszą czapeczki z makaronu, mają kolegów, swój plac zabaw i rodziców.
-A.... A dlaczego ten ślimaczek jest w różowe kropki? Czy on ma wysypkę?-przekomarzam się.
-Nie, Kama... Przecież ślimaki nie mają wysypki!
-No... To może zachorował na ospę?
-Ślimaki nie chorują na ospę...
-A. To co mu jest? Może malował farbami i się pobrudził?
-Kama!- krzyczy A., któremu sił już braknie na tłumaczenia oczywistych oczywistości- Przecież ślimaki nie mają farb i pędzelków! One nie mogą malować farbami!
-A.... Powiedz mi, czemu on ma kropki, bo nie wytrzymam!
-No dobra, już dobra... Powiem Ci. On jadł naleśniki z jagódkami i się pobrudził.



-----------------------------------------------------------------------------------------------

No i na koniec historia z dzisiaj.
Razem z T. i F. odbieraliśmy A. z przedszkola.
F. w wózku, T. na rowerze.
T. pędził pierwszy, przejechał przez bramkę i gdy ta już się miała zamknąć, podbiegł A., żeby mi ją przytrzymać.
-Dziękuję A. za pomoc! Mój Ty dżentelmenie!
Nie zdążyliśmy jeszcze przekroczyć progu osiedla, gdy T. był już przy drzwiach do klatki i krzyczy:
-Halo! A.! Potrzebuję dżentelmena, żeby mi drzwi otworzył!
-Już biegnę!!!- i A. popędził.
W windzie staram się wytłumaczyć co i jak:
-T., ale dżentelmenem można być tylko w stosunku do kobiet. Pomagając im, będąc kulturalnym i w ogóle...
Na co odzywa się naburmuszony A.:
-Kama, ale ja do wszystkich jestem dżentelmenem!

-----------------------------------------------------------------------------------------------

I takie sytuacje lubię najbardziej. Gdy nielogiczna dziecięca logika staje się logiczna. Gdy dziecko tłumaczy Ci swój punkt widzenia w taki sposób, że słów Ci brak...



niedziela, 30 marca 2014

Miejsce.

Zbójcy mieszkają w super lokalizacji!
Spółdzielnia mieszkaniowa zadbała, by każdy element osiedla był atrakcyjny dla dzieci w różnym wieku.
Tuż pod oknem mamy coś na kształt jaskini- bawimy się tam często w kopalnię. Miejsce jest zacienione, zamontowano tam specjalne lampy i szyb, którym można zjechać pod ziemię i szukać węgla lub zakopanych głęboko skarbów.
Kilka metrów od wejścia do jaskini stoi łódź- z atrapą steru, żyrokompasów i żyroskopów. Mamy liny, do spuszczania szalup i wędki, gdy prowiant jest na wyczerpaniu. A statkiem dowodzi dwóch kapitanów, którzy zapraszają wszystkich przechodniów do wspólnego rejsu. Zazwyczaj rejs kończy się na bezludnej wyspie, która majaczy na horyzoncie. Trzeba stawić czoło rafom koralowym, sztormom i potworom z głębin, które atakują statek. Na statku, pod pokładem, wydzielone jest miejsce na kuchnię- aby kucharz okrętowy mógł przygotować posiłek dla załogi. A bezludna wyspa okazuje się bezludną dopiero wtedy, gdy zbadamy każdy jej centymetr, odnotujemy zwierzęta na niej mieszkające (małe i duże) i rośliny- te bardziej lub mniej spotykane. Koniecznie trzeba zameldować kapitanowi o wszystkich znaleziskach i zdać relację co do ich liczebności.
Dla tych, którzy cierpią na chorobę morską, jest komisariat i więzienie. W komisariacie są komputery, na których pracują detektywi, jest garaż dla radiowozów, stołówka policjna, a nawet pokój, gdzie policjanci śpią. A wtedy, pod osłoną nocy, z więzienia ucieka złodziej, podkrada policyjne zapasy kawy i chowa się w bardzo wymyślnych kryjówkach. Gdy policjantów budzi alarm, zrywają się z łóżek, ubierają mundury, wsiadają do radiowozów i gnają za złodziejem, którego trzeba oczywiście złapać i zaprowadzić do więziena. Czasami pomaga, gdy złodziej przeprosi i obieca, że już nie będzie kradł kawy. A czasami, aby zaznać wolności, złoczyńca musi kolejny raz uciekać.
No i jest pobliska restauracja. Można przyjść z rodziną na niedzielny obiad, albo samemu wpaść po pracy na szybką kolację. Serwują dania domowe, zupy, pierogi z serem i rodzynkami, naleśniki z jagodami... Ale kucharz podoła też bardziej wykwintnym daniom. Kilka dni temu zamawiałam tam turbota i pstrąga w sosie migdałowym. Palce lizać!!!
A tuż obok restauracji jest Dom Kultury, gdzie każdy może spróbować swoich sił na scenie. Do dyspozycji mamy mikrofony, gitary, fortepian, skrzypce, a nawet trąbkę! Właściciele sali muzycznej dbają o dobre nagłośnienie i publiczność, która zawsze jest zachwycona występami.

Chciałabym Wam wszystko pokazać, więc zapraszam do zwiedzania :)

                   Lądowisko spadochroniarzy, latawców, helikopterów...

 Nasza bezludna wyspa...



Więzienie- wiadomo- przyjemnie być nie może. Czy istnieje gorsza kara od siedzenia w śmietniku?!



Jak kto woli- jaskinia, kopalnia, albo po prostu dom, w którym sobie tak spokojnie żyjemy...



Połów czas zacząć!


A tu hit nad hity! Statek, komisariat, remiza strażacka, zamek, w którym zamknięta jest księżniczka, a strzeże go oczywiście straszny smok. Tylko odważni rycerze sobie z tym poradzą! Ale też restauracja, scena dla muzyków (do kawareljjjii wstompić ciałem!), satek kosmiczny, szpital... 



Nasze wyprawy w krainę wyobraźni nie mają końca. A najpiękniejsze jest to, że ja tylko uczestniczę w tych zabawach- tematyka wymyślana jest przez Zbójców. To oni decydują, czy dzisiaj łowimy ryby, czy jednak uciekamy przed plagą pająków. Jasne- zdarza się, że idziemy na normalny plac zabaw (czasami). Ale nic nie daje tylu możliwości, co te kilka schodków pod domem...
Tak na prawdę nie liczzy się miejsce, tylko to, co można z nim zrobić!

"Bo nawet gdy dookoła nas jest strasznie szpetnie, możemy puścić wodze fantazji. 
W wyobraźni zawsze może być pięknie." 
Agnieszka Opala



piątek, 28 marca 2014

Gumka pękła.

T. z powodu gorączki został dzisiaj w domu. Cały dzień ponad 38 na termometrze, ale w pewnym momencie gorączka spadła, więc wygrzebał się spod pierzyny i przyszedł do nas do salonu, gdzie siedziałam na podłodze i sprzątałam szafę z plastycznymi przyborami. W pewnym momencie, chcąc związać jakieś żyłki, naciągnęłam za bardzo gumkę recepturkę no i trachchch!!! wzięła i się porwała, strzelając na drugi koniec pokoju.
T. w śmiech.
-T. czemu się śmiejesz?
-Bo to mnie śmieszy!!!- i zaczął rechotać się jeszcze głośniej.
Do rozmowy włącza się Mama Zbójców [MZ]:
MZ.:-Co jest?
Ja:-Nic. Gumka mi pękła. (T. leży na podłodze nie mogąc ze śmiechu złapać tchu)
MZ.:-T. To jest takie śmieszne?
T.:- Tak! Bo Kamie pękła gumka! Śmieszy mnie to!
Mama patrzy na rechoczącego T. i na mnie. A ja siedzę na podłodze i też pomału zaczynam chichotać, bo uświadomiłam sobie, jak to zabrzmiało...
I widzę na jej twarzy, że też zaczyna to do niej docierać... Po chwili śmialiśmy się już wszyscy.
I zwraca się do mnie owa Matka Trzech Synów:
-Jeszcze T. rozumiem... Pewnie przyjdzie taki moment, gdy będzie dużo starszy, że przestanie go to już bawić... Ale Ty?!

piątek, 21 marca 2014

Paćka.

Piszę pod wpływem impulsu!
Gdy opowiadam o dzieciakach, ludzie mówią mi, że jestem nienormalna, powariowałam, zgłupiałam lub... (tu powinnam użyć kilku niecenzuralnych słów). Ale co ja na to poradzę?
Jaram się tym!
F. je samodzielnie, rączkami. Pojawiają się też pierwsze próby chwytaia łyżki lub widelca. Widelcem operuje już nieźle, a co do łyżki to radzi sobie... po swojemu. Najpierw jedną rączką nakłada coś na łyżkę, którą trzyma w drugiej ręce. Później chwyta łyżkę łapkami z obu końców. I zlizuje to, co zdołało się na niej utrzymać.
A dzisiaj była zupa. Gęsta, brejowata.
Znacie to obłędne uczucie, gdy wkładasz dłoń w taką letnią breję? I nie- nie dwa palce. Całą dłoń. Aż ciarki tańczą na plecach. Z zachwytu! Kark się rozluźnia, gdy ciapka przechodzi Ci między palcami, a w dodatku wydaje fajny, kleisty dźwięk. Rechotaliśmy oboje. I przyznam się, że chyba ja głośniej. Niby zmialona papka, ale przyklejając sobie kawałek marchewki do wierzchu dłoni, czujesz grudki ziemniaków pod palcami.
To jak wyrabianie kruchego ciasta, tylko dużo lepsze.
Najbardziej magicznym momentem podczas całego obiadu była jedna, krótka chwilka, która zachwyciła i mnie, i F.
Wziął moją upaćkaną dłoń w swoją- też upaćkaną- malutką. I zaczął bawić się moimi upaćkanymi palcami. Chwytał to za jeden palec, to za drugi. Potem chwycił wszystkie. A na koniec, chcąc przybić mi piątkę, przeplótł swoje paluszki między moimi. I się wzruszyłam. Rozkleiłam się nad tą bladożółtą breją.
Bo jest coś magicznego, coś nieziemskiego, coś wielkiego w tych małych, badających otoczenie rączkach. Wszechświat się zatrzymuje, gdy dziecko chwyta Cię za rękę. A do tego te grudki. I ten ciapkający dźwięk. I ta klejąco-oślizła maź, między Twoimi palcami. I ta rączka. Paluszek. Duże oczy, przyglądajace się temu wszystkiemu w oszołomieniu.
Oszalałam z nadmiaru bodźców. Uświadomiłam sobie, że chyba ten mój roczny Zbójec odkrył przede mną coś, czego do tej pory nie zaznałam. Pozwolił mi poznać świat w sposób, w jaki on go poznaje.
Słowa nie potrafią opisać tego, jak się czułam. Ile frajdy mi to sprawiło. Jak wyostrzyły mi się zmysły. Zaczęłam czuć każdy milimetr swojego ciała. Poczułam łaskotanie za uszami, na łydkach, a nawet w zgięciach łokci.
Mam ochotę krzyczeć ze szczęścia!



Zawsze powtarzali mi: jedz ładnie, nie rozlewaj, siedź prosto, nie jedz rękami, nie poplam się.
A od dzisiaj wprowadzam bunt.
Chcę doświadczać.
Chcę doświadczać nawet tak prozaicznych rzeczy, jak zupa między palcami, jak przyklejona marchewka, rozgnieciony banan.
Buntuję się!

Żałuję tylko, że tak późno.