niedziela, 30 marca 2014

Miejsce.

Zbójcy mieszkają w super lokalizacji!
Spółdzielnia mieszkaniowa zadbała, by każdy element osiedla był atrakcyjny dla dzieci w różnym wieku.
Tuż pod oknem mamy coś na kształt jaskini- bawimy się tam często w kopalnię. Miejsce jest zacienione, zamontowano tam specjalne lampy i szyb, którym można zjechać pod ziemię i szukać węgla lub zakopanych głęboko skarbów.
Kilka metrów od wejścia do jaskini stoi łódź- z atrapą steru, żyrokompasów i żyroskopów. Mamy liny, do spuszczania szalup i wędki, gdy prowiant jest na wyczerpaniu. A statkiem dowodzi dwóch kapitanów, którzy zapraszają wszystkich przechodniów do wspólnego rejsu. Zazwyczaj rejs kończy się na bezludnej wyspie, która majaczy na horyzoncie. Trzeba stawić czoło rafom koralowym, sztormom i potworom z głębin, które atakują statek. Na statku, pod pokładem, wydzielone jest miejsce na kuchnię- aby kucharz okrętowy mógł przygotować posiłek dla załogi. A bezludna wyspa okazuje się bezludną dopiero wtedy, gdy zbadamy każdy jej centymetr, odnotujemy zwierzęta na niej mieszkające (małe i duże) i rośliny- te bardziej lub mniej spotykane. Koniecznie trzeba zameldować kapitanowi o wszystkich znaleziskach i zdać relację co do ich liczebności.
Dla tych, którzy cierpią na chorobę morską, jest komisariat i więzienie. W komisariacie są komputery, na których pracują detektywi, jest garaż dla radiowozów, stołówka policjna, a nawet pokój, gdzie policjanci śpią. A wtedy, pod osłoną nocy, z więzienia ucieka złodziej, podkrada policyjne zapasy kawy i chowa się w bardzo wymyślnych kryjówkach. Gdy policjantów budzi alarm, zrywają się z łóżek, ubierają mundury, wsiadają do radiowozów i gnają za złodziejem, którego trzeba oczywiście złapać i zaprowadzić do więziena. Czasami pomaga, gdy złodziej przeprosi i obieca, że już nie będzie kradł kawy. A czasami, aby zaznać wolności, złoczyńca musi kolejny raz uciekać.
No i jest pobliska restauracja. Można przyjść z rodziną na niedzielny obiad, albo samemu wpaść po pracy na szybką kolację. Serwują dania domowe, zupy, pierogi z serem i rodzynkami, naleśniki z jagodami... Ale kucharz podoła też bardziej wykwintnym daniom. Kilka dni temu zamawiałam tam turbota i pstrąga w sosie migdałowym. Palce lizać!!!
A tuż obok restauracji jest Dom Kultury, gdzie każdy może spróbować swoich sił na scenie. Do dyspozycji mamy mikrofony, gitary, fortepian, skrzypce, a nawet trąbkę! Właściciele sali muzycznej dbają o dobre nagłośnienie i publiczność, która zawsze jest zachwycona występami.

Chciałabym Wam wszystko pokazać, więc zapraszam do zwiedzania :)

                   Lądowisko spadochroniarzy, latawców, helikopterów...

 Nasza bezludna wyspa...



Więzienie- wiadomo- przyjemnie być nie może. Czy istnieje gorsza kara od siedzenia w śmietniku?!



Jak kto woli- jaskinia, kopalnia, albo po prostu dom, w którym sobie tak spokojnie żyjemy...



Połów czas zacząć!


A tu hit nad hity! Statek, komisariat, remiza strażacka, zamek, w którym zamknięta jest księżniczka, a strzeże go oczywiście straszny smok. Tylko odważni rycerze sobie z tym poradzą! Ale też restauracja, scena dla muzyków (do kawareljjjii wstompić ciałem!), satek kosmiczny, szpital... 



Nasze wyprawy w krainę wyobraźni nie mają końca. A najpiękniejsze jest to, że ja tylko uczestniczę w tych zabawach- tematyka wymyślana jest przez Zbójców. To oni decydują, czy dzisiaj łowimy ryby, czy jednak uciekamy przed plagą pająków. Jasne- zdarza się, że idziemy na normalny plac zabaw (czasami). Ale nic nie daje tylu możliwości, co te kilka schodków pod domem...
Tak na prawdę nie liczzy się miejsce, tylko to, co można z nim zrobić!

"Bo nawet gdy dookoła nas jest strasznie szpetnie, możemy puścić wodze fantazji. 
W wyobraźni zawsze może być pięknie." 
Agnieszka Opala



piątek, 28 marca 2014

Gumka pękła.

T. z powodu gorączki został dzisiaj w domu. Cały dzień ponad 38 na termometrze, ale w pewnym momencie gorączka spadła, więc wygrzebał się spod pierzyny i przyszedł do nas do salonu, gdzie siedziałam na podłodze i sprzątałam szafę z plastycznymi przyborami. W pewnym momencie, chcąc związać jakieś żyłki, naciągnęłam za bardzo gumkę recepturkę no i trachchch!!! wzięła i się porwała, strzelając na drugi koniec pokoju.
T. w śmiech.
-T. czemu się śmiejesz?
-Bo to mnie śmieszy!!!- i zaczął rechotać się jeszcze głośniej.
Do rozmowy włącza się Mama Zbójców [MZ]:
MZ.:-Co jest?
Ja:-Nic. Gumka mi pękła. (T. leży na podłodze nie mogąc ze śmiechu złapać tchu)
MZ.:-T. To jest takie śmieszne?
T.:- Tak! Bo Kamie pękła gumka! Śmieszy mnie to!
Mama patrzy na rechoczącego T. i na mnie. A ja siedzę na podłodze i też pomału zaczynam chichotać, bo uświadomiłam sobie, jak to zabrzmiało...
I widzę na jej twarzy, że też zaczyna to do niej docierać... Po chwili śmialiśmy się już wszyscy.
I zwraca się do mnie owa Matka Trzech Synów:
-Jeszcze T. rozumiem... Pewnie przyjdzie taki moment, gdy będzie dużo starszy, że przestanie go to już bawić... Ale Ty?!

piątek, 21 marca 2014

Paćka.

Piszę pod wpływem impulsu!
Gdy opowiadam o dzieciakach, ludzie mówią mi, że jestem nienormalna, powariowałam, zgłupiałam lub... (tu powinnam użyć kilku niecenzuralnych słów). Ale co ja na to poradzę?
Jaram się tym!
F. je samodzielnie, rączkami. Pojawiają się też pierwsze próby chwytaia łyżki lub widelca. Widelcem operuje już nieźle, a co do łyżki to radzi sobie... po swojemu. Najpierw jedną rączką nakłada coś na łyżkę, którą trzyma w drugiej ręce. Później chwyta łyżkę łapkami z obu końców. I zlizuje to, co zdołało się na niej utrzymać.
A dzisiaj była zupa. Gęsta, brejowata.
Znacie to obłędne uczucie, gdy wkładasz dłoń w taką letnią breję? I nie- nie dwa palce. Całą dłoń. Aż ciarki tańczą na plecach. Z zachwytu! Kark się rozluźnia, gdy ciapka przechodzi Ci między palcami, a w dodatku wydaje fajny, kleisty dźwięk. Rechotaliśmy oboje. I przyznam się, że chyba ja głośniej. Niby zmialona papka, ale przyklejając sobie kawałek marchewki do wierzchu dłoni, czujesz grudki ziemniaków pod palcami.
To jak wyrabianie kruchego ciasta, tylko dużo lepsze.
Najbardziej magicznym momentem podczas całego obiadu była jedna, krótka chwilka, która zachwyciła i mnie, i F.
Wziął moją upaćkaną dłoń w swoją- też upaćkaną- malutką. I zaczął bawić się moimi upaćkanymi palcami. Chwytał to za jeden palec, to za drugi. Potem chwycił wszystkie. A na koniec, chcąc przybić mi piątkę, przeplótł swoje paluszki między moimi. I się wzruszyłam. Rozkleiłam się nad tą bladożółtą breją.
Bo jest coś magicznego, coś nieziemskiego, coś wielkiego w tych małych, badających otoczenie rączkach. Wszechświat się zatrzymuje, gdy dziecko chwyta Cię za rękę. A do tego te grudki. I ten ciapkający dźwięk. I ta klejąco-oślizła maź, między Twoimi palcami. I ta rączka. Paluszek. Duże oczy, przyglądajace się temu wszystkiemu w oszołomieniu.
Oszalałam z nadmiaru bodźców. Uświadomiłam sobie, że chyba ten mój roczny Zbójec odkrył przede mną coś, czego do tej pory nie zaznałam. Pozwolił mi poznać świat w sposób, w jaki on go poznaje.
Słowa nie potrafią opisać tego, jak się czułam. Ile frajdy mi to sprawiło. Jak wyostrzyły mi się zmysły. Zaczęłam czuć każdy milimetr swojego ciała. Poczułam łaskotanie za uszami, na łydkach, a nawet w zgięciach łokci.
Mam ochotę krzyczeć ze szczęścia!



Zawsze powtarzali mi: jedz ładnie, nie rozlewaj, siedź prosto, nie jedz rękami, nie poplam się.
A od dzisiaj wprowadzam bunt.
Chcę doświadczać.
Chcę doświadczać nawet tak prozaicznych rzeczy, jak zupa między palcami, jak przyklejona marchewka, rozgnieciony banan.
Buntuję się!

Żałuję tylko, że tak późno.







piątek, 14 marca 2014

Życzę Ci.

Na Gwiazdkę w 2003 roku dostałam od Mamy książkę, do której dosyć często zaglądam. Ot tak, na poprawę humoru. Jest to zbiór niespotykanych życzeń. A nosi tytuł: "Dla Ciebie. Z najlepszymi życzeniami." autorstwa Pam Brown. 
Jest tam jedno z życzeń, które uwielbiam, bo jest wszystkim we wszystkim:
"Życzę Ci takiego szczęścia, które daje podarunek od dziecka: bukiet więdnących mleczy, toffi z kieszeni, schwytana żaba, całus."

Prezenty lubi każdy, a te od dzieci mają w sobie magię. Ktoś mi kiedyś powiedział, że prezent od dziecka jest czymś najpiękniejszym, bo to skarb. Bo dziecko nie ma nic. A to, co Ci daje, jest wszystkim, co posiada. Nawet jeżeli to jest suchy badyl.
Zrobiłam porządek w torbie i oto, co znalazłam:

ŚLIMAK W CZAPCE
-Kama, zaopiekujesz się nim, żeby nie było mu smutno? On potrzebuje kochania...


SŁOIK ZE SKARBAMI
Najpierw dostałam worek piasku znad morza, czym się okropnie wzruszyłam. Bo kto przywozi w prezencie piasek. I to jeszcze w jednorazowej reklamówce. Chłopaki byli bardzo podekscytowani, że mogli mi go ofiarować. Ale został on skonfiskowany przez Mamę Zbójców, no bo przecież jeszcze nie jest gotowy! I dostałam słoik. Elegancki, z zatrzaskiem. A w środku skarby. Patyczki, szyszki, kamyczki. I stoi teraz na stoliku przy łóżku i odgania złe sny.


KAMYCZKI
-Kamyczku, mam kamyczka dla Ciebie! Zobacz jaki piękny!
I uzbierała się kolekcja. Z każdej wyprawy, z każdego spaceru. 


DINOZAUR
A może to jednak smok? Nie wiem, ale jest ręcznie malowany i zrobiony specjalnie dla mnie.


MUSZELKA
Nie znad morza. Nie wiem skąd. Kiedyś, po fajnym dniu z Pędrakami przybiegł do mnie T. i mi ją dał. Po prostu. Żebym jutro też przyszła.



KLOCEK
-Kama, weź go sobie. I zabierz do domu. A jak Cię kiedyś odwiedzimy, to będziemy mieli czym się u Ciebie bawić.



Kiedyś wpadła mi do rąk książka ks. Jana Twardowskiego "Patyki i patyczki". Nigdy nie byłam specjalnie religijna i za literaturą tego typu nie przepadałam, ale książka mnie urzekła. Pamiętam dwa opowiadania. Jedno z nich było o rysowaniu Maryi. O tym, że to Mama, jak każda inna i czemu wszyscy rysują Maryję w świętych strojach (nie wiem, jak to fachowo nazwać, ale chodzi o te sutanny), a nikt nie narysuje tej postaci w bluzce w kropki.
Drugie opowiadanie chyba sprawiło, że książka była bardzo polecana i weszła do kanonu lektur. Bo jest o skarbach. W domu wybucha pożar. Mieszkańcy wynoszą to, co jest dla nich najważniejsze- meble, telewizory, itd. Jest wśród nich chłopiec, który wybiegając z domu chwycił swój największy skarb. Patyki.

Hitem jest dzisiejszy prezent. Kompletnie niespodziewany. Od kogoś, o kim dużo słyszałam, ale nie miałam okazji poznać osobiście. Od kogoś, komu historie o Zbójcach są czytane na dobranoc, zamiast bajki. 


Dostałam Aniołki. Piękne, ręcznie wykonane (z niewielką pomocą jego Mamy, która musiała dłutkiem rzeźbić szczegóły). Aniołki są do pomalowania, ale zastanawiam się. Wyglądają cudownie w stanie surowym. Mają swój urok.
Kubusiu, jeżeli właśnie leżysz obok Mamy i słuchasz tych opowieści, to musisz wiedzieć, że bardzo Ci dziękuję za cudowny prezent i jak tylko zrobi się troszkę cieplej to zapraszam na tramwajową wyprawę. Przyjedziesz do mnie, prawda? 
Życzę Ci kolorowych snów.

A pozostałym życzę prezentów od dzieci. Prezentów pełnych miłości. Pełnych dumy. Bo dziecko przepełnia szczęście, gdy znajduje idealny prezent dla ukochanej osoby. Nieistotne, że jest to zwiędnięty kwiatek, kamień, czy skorupka po ślimaku. To są skarby. Skarby pełne uroku.
I tego Wam życzę.

poniedziałek, 10 marca 2014

Sójki i ironia.

Wybierali się jak sójki za morze.
Już trzeci raz.
No i wybrać się nie mogli- a to wycinane migdałki, a to choroby jednego, drugiego, trzeciego... Albo wszystkich na raz!
Ale dzisiaj ich zapakowałam do samochodu, żeby mieć pewność, że to już po raz ostatni.
I pojechali :)
Rano zaliczyliśmy hulajnogową wyprawę na jurajski plac zabaw na Ursynowie. Chłopcy wleźli na jedną konstrukcję, udając, że to jest ich statek, a ja miałam siedzieć na dole na karuzeli- to był mój ponton. No i oczywiście trzeba było wymyślić akcję ratunkową:
-Łaaaa!!!-krzyczę- Ratunku! Gigantyczna pirania mnie ściga!
Spokojnie podchodzi A.:
-Kama, co Cię ściga?
-Pirania.
-Ajranja? Co to jest?
-Nie ajranja, tylko pirania. To taka mięsożerna ryba z zębami.
-Acha... Ironia, tak? To ja znam takie słówko.- i zwracając się do brata- T.!!! Kamę ironia ściga! Chodź ją ratować!
-----------------------------------------------------
A tuż przed wyjazdem, siedzimy przy stole, żeby zjeść wszystko, co mogłoby się w lodówce zepsuć podczas ich nieobecności. (Ja dodatkowo zostałam obdarowana schabem i kalafiorem). I słyszę A.:
-Kamcia, a będziesz za nami tęsknić?
-Oczywiście skarbie! Będę bardzo tęsknić...
I włącza się T.:
-Nie martw się Kama. Zobaczymy się w poniedziałek! I wiesz, nawet możemy do Ciebie zadzwonić, jeżeli będziesz za bardzo tęsknić!
Na te słowa do rozmowy włącza się Mama Pędraków:
-Wiesz, T. Kama chyba musi od nas trochę odpocząć...
-Ej!- mówię zadziornie- jeżeli Chłopcy chcą, to jasne, że możecie zadzwonić. Będzie mi bardzo miło!
Na co T.:
-Widzisz Mamo, możemy zadzwonić! Kama to zadzwonimy!- i po chwili dodaje- Kama, a jak zadzwonimy to odbierzesz?
-No widzisz, T.- słyszę szept Mamy- to jest bardzo dobre pytanie... Od tego trzeba było zacząć :)

niedziela, 9 marca 2014

Dałam.

Dałam dupy. Dałam ciała. Dałam plamę. Dałam wszystko, co mogłam dać.
Gdy przyszłam do dzieciaków moich, byłam pod wrażeniem. Pod wrażeniem samodzielności. Pod wrażeniem niezależności.
Wtedy niespełna 2-letni A. sam mył ręce. Sam jadł. Wynosił stołeczek z łazienki, stawał na nim, zapalał światło, schodził z niego, wnosił znowu do łazienki, odkręcał kran, mył ręce, wycierał je i znowu wynosił stołek, żeby zgasić światło do którego nie sięgał. Wszystko robił sam. Nawet Pani w przedszkolu potwierdziła, że jest jednym z najbardziej samodzielnych podopiecznych.
I było cudnie!
Pracowaliśmy nad tym, pozwalałam mu na wiele, rozwijając go.
I przyszła zmiana.
Mały przestał chodzić do przedszkola z powodu chorób i na stałe wróciłam ja.
I- odruchowo- żeby mu ulżyć, żeby było szybciej, albo czasami dla śmiechu:
odsuwałam,
przysuwałam,
zbierałam,
sprzątałam,
nalewałam,
myłam,
wycierałam.
Taki mój odruch, że chcę ludziom życie ułatwiać.
I słyszałam nie raz a propos F.:
-Nie noś go, bo się przyzwyczai! I będę miała problem!
A ja odpowiadałam:
-To nie Ty, tylko ja będę miała problem, bo będę nie tylko Ciotką-Wariatką. Będę Ciotką-Wariatką-Noszącą-F.
I byłam na to przygotowana. Lubię dzieciom robić Dzień Dziecka. Zawsze moje odwiedziny wiązały się z niezapowiedzianą imprezą. Więc czemu nie F.?
A bo temu.
Bo sytuacja się zmieniła.
Bo wróciłam.
Jako przyjaciółka Rodziny.
Jako ta, co wspiera.
Jako ta, dzięki której wszyscy mają po równo.
I w tym wszystkim F., który domaga się noszenia. Po tygodniu mój kręgosłup odmówił posłuszeństwa. No cóż- ryzyko. Nie planowałam bycia z całą trójką, ale podołam.
I któryś raz z rzędu słyszę, że za bardzo pomagam, że wyręczam ich we wszystkim. Mówię: -Daj spokój! Przesadzasz.
A Mama Rozbójców nie przesadzała.
A. siedzi przy stole, poświęca się pasji twórczej (czyt. koloruje lub tworzy labirynty). I spadł mu mazak, tuż pod jego nogi:
-Kamcia, podasz mi?
-Że słucham?!
-No, tego.. Poproszę mi podać.
I podałam. Bo użył czarodziejskiego słowa. I za każdym razem podawałam. I za każdym razem widziałam karcący wzrok ich Mamy. Ale przecież to tylko raz, może dwa... Ewentualnie siedem...
I znowu słyszę-Kamcia, podasz? Poproszę!
-Nie podam!
A mały w szoku:
-A czemu?
I widzę wzrok ich Mamy.
-Bo... yyy.... Piję kawę!- i złapałam za kubek.
Mama dumna ze mnie, że podołałam.
A ja nie do końca, bo przecież mogłabym podać....

I mija kilka dni. Przy obiedzie T. dyskutuje z Tatą:
-A ile muszę zjeść?
-T. nie musisz jeść. Ale nie zjadłeś zupy, więc skoro nie masz miejsca na drugie danie, to na deser też nie.
-Tato, a jak będzie deser to kto będzie w domu? Wy, czy Kama?
-To nie jest ważne, bo zasady są dla wszystkich. Kama też deseru nie da. Zresztą... Chyba musimy z nią porozmawiać...
A ja nigdy nie kwestionowałam zasad Rodziców. Ale zawsze mówiłam, że ze mną jakoś się można dogadać. Bo można. Bo zawsze potrafiłam wyjść na swoje. Trochę idąc na rękę sobie, ale zawsze trzymając się zasad. Troszkę więcej dawałam od siebie, ale wymagania Rodziców były dotrzymane. Było tak: ja coś dam, ja coś narysuję, ja coś obiecam... Ale tylko, jeżeli zrobisz to, czego wymagają Rodzice.
A tu dupa. Podkablowali mnie :)