Dzisiaj będzie o jedzeniu. O jedzeniu, szamaniu, konsumowaniu... Same przyjemności! Ale czy na pewno?
Mój młodszy o sześć lat brat był niejadkiem. I do tego rozpieszczonym. Wszystkiemu była winna przepuklina pachwinowa. I do 4 roku życia Z. jadł kanapki z ketchupem i frytki. A jak nie frytki, to był płacz, przepuklina rosła i puchła... I koło się zamykało. A później trzeba było małego przestawiać. Bigosu pierwszy raz spróbował, gdy skończył 18 lat. I przez większą część swojego życia jadł 'znajome' mięsko (tylko kurzęce cycki!) i wędlinkę bez wypustek i bez krawężnika (bez żyłek, tłuszczu i bez skórki- czyt.: na zmianę parówki i mortadelę). I wiecie co? On żyje! Wyrósł duży, może trochę szczypiorkowaty, ale jest. Nigdy sobie niczego nie złamał, niedoborów czegośtam też nie miał.
Królewny moje z kolei jadły tylko rosół, naleśniki, kotlety mielone i schabowe z piersi. Z. była na coś uczulona, odstawiano jej jajka, nabiał, czekoladę... Razem i osobno. I na zmianę. A krostki dalej się pojawiały. I swędzące, czerwone plamy na skórze. Lekarze bezradni. A i ona niczego innego jeść nie chciała. W domu księżniczki były dwie, więc A. miała kuchnię taką samą. Łoo Matko! Ilem ja się nalepiła na talerzach kotków i piesków z ugotowanych ziemniaków! Ile sukien balowych z kotletów nawycinała... Żeby tylko jakkolwiek urozmaicić im te nudne obiady...
M. i H.- zdrowo! Mleko w dużej mierze sojowe. Koktajle owocowe. Brązowy cukier. Pomidorki. Ogóreczki. Gulasze warzywne. Ketchup super, eko i bio. I słodycze. W nagrodę. Na osłodę. Na osłodę nagrody. Na przekupstwo. Za zjedzenie obiadu. Za zjedzenie kolacji. Albo za jej zjedzenie- prawie. Za posprzątanie. Za grzeczne zachowanie. Albo za niegrzeczne, jeżeli będzie poprawa. Lizaki, cukierki, czekolady... W kółko. I lody. 4 gałki.
A., T. i F.- F. ma na ten moment 8 miesięcy i nie daje się od cycka odstawić. U każdego z Robaków był ten problem, że butelka nie wchodziła w grę. Za to wchodził w grę odruch wymiotny, przy każdej próbie jej podstawienia. A. i T. teraz są już dorosłymi przedszkolakami. Słodyczy raczej nie jedzą, no chyba, że od wielkiego dzwonu. Ale kochają owoce. I zdarza im się rzucać po sklepowej podłodze, krzycząc: Mamo, kup!
Ale kup malinki. Kup jagódki. Kup borówki. A może poziomki kupisz?
I jogurty, koktajle, soki. Chłopcy sami się upominają o pomidorka na kanapkę. I mimo, że wychowani w tej samej kuchni, to smaki mają inne. T. uwielbia ogórki. Nie znosi pomidorów. A. pomidory kocha, ale papryki nie zje. I oboje nie lubią sałaty. Ale uwielbiają mięsko. Kochają je miłością dozgonną i szczerą.
Kiedyś podbiega do mnie A.:
-Kama, a wiesz, że pachniesz jak kiełbaska? I smakujesz jak szyneka?
Bo jak ma na stole 'szyneke' i cukierki, to weźmie szynekę. Nie mogłam usłyszeć z jego ust lepszego komplementu.
A M. jadła wszystko ze smakiem. I chlebek, i karkóweczke, i rybkę w sosie śmietanowym z ziołami, i nawet spaghetti z chili i czosnkiem. A bywały momenty, że na moje warzywka się wypinała.
A teraz mały Al. -mały, bo ma 14 miesięcy. Człapak mój. Dopiero zaczyna próbować i smakować. Rodzice zakręceni na punkcie zdrowotności. Za mięsem nie przepadają. Al. mięso dostaje max. 2 razy w tygodniu, chociaż z czasem wyszło to barzo elastycznie. Dieta zbilansowana. Kasza, fasola, kumosa (pierwszy raz widziałam takie cudo!), dynia, marchewka, cukinia, ryż, brokuły, kalafior. I jaglanka. I owsianka. I gryczanka niepalona. I fasola z glonami, żeby wzdymająco nie było. I łosoś. I indyk. .
A teraz puenta. Dzieciaki jedzą. I jadły będą. Cokolwiek, albo wszystko. Albo cokolwiek ze wszystkiego. Ale najważniejsze jest- jak jedzą. Jedzą z uśmiechem. Z burczącym brzuchem. Z ubrudzoną koszulką. Z sosem we włosach. I z moją ubrudzoną bluzką. I z paćką dyniową w moich włosach, i z brokułami na czole. Ja mam w domu pranie. Tylko pranie.
A oni mają AŻ: zabawę, radość, frajdę.
Bo proszek w domu każdy ma. Prędzej, czy później, bodziaka i tak trzeba będzie wyprać. I małego wykąpać. Kuchnię też w końcu trzeba będzie sprzątnąć. A, że koszulkę burakami wysmaruje? No to co? To tylko koszulka. Za chwilę i tak z niej wyrośnie. Nie? To weź go i z tej koszulki rozbierz.
A małe ma szansę na zabawę jedzeniem. Na przyjemność z jedzenia. Na poznanie smaków i faktur. I kolorów. I na spędzenie chwili z Tobą. Na Twój uśmiech.
A jak nie je? To może po porstu nie jest głodne? Przecież Ty też czasami nie masz apetytu. Nie masz go w ogóle. Albo nie masz go na krem brokułowy, a pizza to już inna sprawa.
Dziecko to też człowiek, tylko trochę mniejszy. Ma swoje smaki i ma swoje nastroje. Ma swoje apetyty. A Twoją rolą w tym wszystkim jest, żeby czasami odłożyć poradniki typu 'Co zrobić, żeby zjadł?', 'Dlaczego nie chce jeść?', 'Gotowałam trzy godziny, a on żarciem mi pluje...' na półkę i samemu się żarciem upaćkać. I mąkę rozsypać. I ukraść z lodówki cichaczem kawałek kiełbasy. I mieć z tego frajdę. I celebrować chwilę przy stole.
Bo świat pędzi. My pędzimy. A chwila przy stole, jest dobą chwilą. Wspólną dobrą chwilą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz